wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 2



Jechaliśmy tak przez jakieś 15 minut. Gdy dotarliśmy na miejsce, moim oczom ukazał się park. Wszędzie rosły drzewa wiśni, dębu, klonu. Na betonowych uliczkach spacerowali ludzie, ptaki wesoło śpiewały.
-Po co mnie tu przywiozłeś?-zpytałam gdy się zatrzymaliśmy.
-Żeby pogadać.-zdjął kask-Jak mówiłem gdy rozmawialiśmy przez telefon.
-Aha-również zdjęłam swoje nakrycie głowy.
-Chodź-powiedział Leo.
                Poszliśmy na obrzeża parku. Usiedliśmy pod okazałym dębem, a wokół nas panowała cisza, nielicząc szumu jeziora, którego brzeg znajdował się  niedaleko.
-To o czym chciałeś porozmawiać?-zapytałam i oparłam się o drzewo.
-No to skomplikowane…Najpierw prywatne czy ogólne sprawy?
-Dawaj ogólne-powiedziałam i wzięłam łyka coli, którą znalazłam w bagażniku skutera.
-Byłem tam-zakrztusiłam się.
-Co!? Kiedy? Nie zabrałeś mnie? A nasza umowa?
-Przepraszam,  to było wczoraj. Oni mają spore kłopoty.
-Kto?- wyprostowałam się.
-Wszyscy, ogólnie. Rozmawiałem z Davem.
-I co? Nic mu nie jest?
-Nie, ale połowę ludności, w tym część żołnierzy wzięli do niewoli. Zostali zaatakowani, przez wojska Terabusa.
-Na razie nie mówmy nic Lukowi i Jackobowi. A reszta( Penny, Rose, Lucy, Claudia, Sophie) nic o tym nie wiedzą. Nawet lepiej. Bo tak jest nie?
-Tak potrząsnął głową.
-Ja też mam coś do tych ogólnych spraw. Ostatnio coraz mniej panuje nad tą pewną umiejętnością. Po patrz.- upewniłam się czy nikt nie idzie. Dla pewności pstryknęłam palcami i wokół nas pojawiła się mgła. Taka tam prosta sztuczka. Mgła sprawia, że nikt nie będzie widział co robię.
-Wow! Jak to zrobiłaś? Ja ćwiczę to od miesięcy!
-No widzisz? Po prostu jestem mądrzejsza, zdolniejsza i wyjątkowa. Dobra przejdźmy do rzeczy.-skierowałam rękę w stronę jeziora. Z wody wynurzyła się bańka o średnicy około 70 cm. Ostrożnie przesuwałam ręce w naszą stronę, a bańka powtarzała moje ruchy, niestety prze moje niekontrolowane wybryki bańka pękła akurat gdy znajdowała się nad Leonem. Cała woda poleciała na niego.
-Ups! Chyba troszeczkę się zmoczyłeś. Widzisz, o tym właśnie mówiłam.
Leo miał kwaśny wyraz twarzy.
-Może przejdźmy do mojej zdolności, jest bardziej bezpieczna.-powiedział z wymuszonym uśmiechem.
Zamknął oczy i nagle zrobił się suchy. Wiatr zaczął mocniej wiać. Chłopak wstał, otworzył oczy i uniósł się w powietrze, chwycił mnie za rękę. Po chwili oboje unosiliśmy się w powietrzu.
-Widzisz? Ja trochę bardziej to kontroluje.-spojrzał w górę i wznieśliśmy się ponad drzewo. Nagle nie czułam już wiatru. Zaczęliśmy spadać. Miałam wrażenie, że wnętrzności mi się przewracają. Wpadłam na dąb, złamałam parę gałęzi i zaczepiłam się o jedną z nich. Leo miał więcej szczęścia. Co prawda wylądował na ziemi, ale zdążył zaasekurować się wiatrem.
-Megan?! Gdzie jesteś?
-Że niby to jest bezpieczne i nad tym panujesz? I po co się tak drzesz?- powiedziałam i zdołałam usiąść na gałęzi.
-Dzięki Bogu nic Ci nie jest!-powiedział i zaczął wchodzić na drzewo.
-No bez przez przesady, nie jestem z porcelany. Byle co (patrz upadek z 20 metrów) mnie nie zniszczy.-obejrzałam się, a Leo usiadł na sąsiedniej gałęzi.-Oprócz paru…nastu siniaków i zadrapań nic mi nie jest. Dobra to przejdźmy teraz do spraw prywatnych.
-Tak… Bo wiesz jesteśmy przyjaciółmi od bardzo, bardzo dawna…-spuścił wzrok.
-No tak. I?
-Ja… Ale nie obrazisz się?
-No wal będę twarda.-zaśmiałam się.
-Bo ty jesteś dla mnie już kimś więcej niż przyjaciółką.-wypalił.
                Czułam się… dziwnie, żaden chłopak nigdy nie powiedział mi czegoś takiego. Właściwie nigdy chłopaka nie miałam. Nim się spostrzegłam Leon siedział tuż obok mnie. Popatrzyłam mu głęboko w oczy..
-Przepraszam, nie powinienem był tego mówić.-chłopak spuścił głowę i bawił się palcami ze zdenerwowania.
-Nie, nie nic się nie stało, chodzi tylko o to, że … żaden chłopak nigdy nie powiedział mi czegoś takiego.
-Bo żaden nie zauważył jaka jesteś ładna, a to wielki błąd.- podniósł palcem wskazującym moją brodę i spojrzał na mnie. Nasze twarze zbliżały się coraz bardziej i bardziej. Potem nie wiem co się stało. Przestraszyłam się.
-Leo nie powinniśmy- odsunęłam się-Przepraszam.-zeskoczyłam z drzewa.
-Zaczekaj! Przynajmniej odwiozę cię do domu-dogonił mnie.
-Niech ci będzie-powiedziałam. Wsiadłam na skuter i założyłam kask, on zrobił to samo. Ruszyliśmy. Oczywiście Leo był uparty i musiał zabrać mnie na lody do małej kawiarenki. Po zjedzeniu jakże smacznego, słodkiego i zimnego posiłku, zaczęliśmy rozmawiać o szkole, ogólnych sprawach. Nie wracaliśmy do tematu, który narodził się w parku.(Na szczęście)
                Gdy podjechaliśmy pod dom była godzina 17:30. Zatrzymaliśmy się na parkingu przed garażem. Zsiadłam ze skutera i podałam Leonowi kask. On chyba zauważył mój smutek. Podszedł do mnie bardzo blisko, tak, że dzieliło nas może z pięć centymetrów.
-Co jest?- zapytał i odgarnął mi włosy z twarzy.
-Ja…-łzy cisnęły mi się do oczu i w końcu nie wytrzymałam. Słony płyn pociekł po moich policzkach.-Przepraszam-powiedziałam drżącym głosem. Leo otarł łzy z moich policzków.
-Ale za co? Przecież nic nie zrobiłaś.
-Za to w parku, po prostu nie chcę, żeby nasza przyjaźń się skończyła.
-Ale ja się nie gniewam. Uspokój się-Przytulił mnie. Mocno go ścisnęłam. Potrzebowałam tego. Przyjacielskiego uścisku.-A przyjaciółmi będziemy zawsze i ty dobrze o tym wiesz. To jak nic się nie stało Hm? Ej popatrz na mnie.- podniosłam głowę.
-Tak, nic się nie stało-odsunęłam się trochę.-Dzięki za dzisiejsze popołudnie. Było miło. Widzimy się jutro na treningu nogi.-Pocałowałam go w policzek-Pa.
-Pa odpowiedział jak zahipnotyzowany. Uśmiechnęłam się i poszłam w stronę domu.

Sorry, że tak późno. Komentujcie. Niedługo rozdział 3

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 1

      Problemy mają wszyscy, to jasne. Przez problemy często wpadamy w kłopoty.(Ja mam tak często;3). Ale jeżeli doda się do tego jeszcze magię, broń, przyjaźń, miłość, nienawiść oraz złego gostka, który chce cię unicestwić to już kompletna katastrofa, koniec świata i wielkie BUM. To taki opis mojej szarej rzeczywistości.

       Nazywam się Megan. Ja, mój brat bliźniak Max oraz nasza młodsza o cztery lata siostra Penny urodziliśmy się w Australii, a dokładniej w Canberze, ale pięć lat temu przeprowadziłam się do USA. Obecnie mieszkam na Brooklinie. Co roku jeździmy do dziadków, którzy mieszkają w Sydney. Zawsze tą samą drogą najpierw promem wodnym, na którym przewozimy również nasz kochany samochodzik, a potem tym jakże wspaniałym środkiem transportu dostajemy się do babci i dziadka.
-Penny weź tę łapę!- krzyknął Max. O tak! to właśnie jedna z wad jechania samochodem do dziadków.Penny (mały słodki, wkurzający bachor) jak zwykle marudziła i kłóciła się ze swoim bratem.
-Boże! Czy wy zawsze musicie się kłócić?-zapytała moja mama.
-Jeszcze nie zrozumiałaś? Do tych rozwydrzonych bachorów o zakutych łbach nigdy nic nie dociera- odpowiedziałam obojętnie.
-Megan! To twoje rodzeństwo!- podniósł głos tata.
-No i? No tak! Sorry, bo oni to mnie tak szanują!- przewróciłam oczami.
-Ewanor trzymaj mnie bo zaraz coś jej zrobię!- tata był nieźle wkurzony po całej podróży.
-Antonio uspokój się proszę- mama położyła rękę na ramieniu małżonka.
-Ile jeszcze będziemy jechać?-spytała Penny
-Dwie godziny-odpowiedział tata
Moja siostra zrezygnowana upadła na fotel i zasnęła.
    Nagle zadzwonił mój telefon. Sięgnęłam po niego do kieszeni i byłam zaskoczona kto dzwoni.
-Leo?-spytałam odbierając słuchawkę.
-Cześć...Tak to ja! Zdziwiona?
-Nawet nie wiesz jak bardzo.
-O której dojedziecie na miejsce?
-Bo ja wiem, może o 14:00.
-A reszta już będzie?
-Nie? Dojadą jutro. A po co Ci ta informacja?
-Ja...-zawiesił się-bo wiesz...chciałem się spotkać i pogadać...
-Aha. To może na 14:30?-złagodziłam sytuację.
-No dobra. W takim razie przyjdę po Ciebie o 14:30.
-To do zobaczenia.
-Cześć.
-Cześć-odłożyłam słuchawkę
      Dla wyjaśnienia Leo jest moim przyjacielem odkąd sięgam pamięcią. Trochę głupi, ale umie rozśmieszyć. Ma brązową czuprynę na głowie, błękitne wesołe oczy i mały nos, uśmiech to on ma dosyć szeroki jego kolor skóry jest lekko ciemniejszy niż mój, nic dziwnego w końcu ma krewnych we Włoszech i tam się urodził. Leon (bo takie jest jego pełne imię) jest wysoki, szczupły, zazwyczaj nosi jeansy, T-shirty, trampki i zawsze czapkę z daszkiem.
-Co twój kochaś dzwonił?-Max wyrwał mnie z transu.
-Co? Nie! Leon to nie jest mój kochaś!- odpowiedziałam zbulwersowana.
-Ta na pewno! Bo wcale nie zaprosił Cię właśnie na randkę.- przewrócił oczami.
-Zejdź ze mnie! A mam Ci powiedzieć co było w zeszłym roku ze Skrzatem!-natychmiast zamilknął, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech sadysfakcji.
-To nie jest Skrzat, ona ma imię to jest Sophie!-skrzyżował ręce na klatce piersiowej i nie odzywał się do końca podróży.
         Gdy tak jechaliśmy cały czas myślałam o Leonie, przypominałam sobie wszystkie momenty spędzone z nim  i nagle uświadomiłam sobie, że myślę o nim więcej jak o przyjacielu. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale potem uspokoiłam się. Przed oczami miałam tą jego uśmiechniętą gębę. Potem oczy zaczęły mi się zamykać aż w końcu zasnęłam mocnym snem.
                                                                           *   *   *
-Kochanie pobudka!-usłyszałam ciepły głos. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam lekko pomarszczoną twarz, miły uśmiech. Siwe włosy kobieta miała spięte w koka.
-Babcia Elenor!-rzuciłam jej się na szyję. To bardzo ciepła i kochana osoba (no i jeszcze piecze bardzo dobre ciasteczka:)). Ubrana była w swój biały fartuszek i sukienkę w róże.
-O kochana jak ja Cię dawno nie widziałam!-przytuliła mnie.
       Nagle przypomniałam sobie o moim spotkaniu.
-Babciu, która jest godzina?
-14:10. Gdybym po Ciebie nie przyszła to nadal byś tu spała, bo tym leniom nie chciało się tyłka ruszyć.
-Dzięki babciu, jesteś wielka! A teraz bardzo Cię przepraszam ale bardzo się śpieszę. Później użądzimy sobie pogaduszki ok?- i popędziłam w stronę domu. Słyszałam za sobą śmiech babci.
        Gdy wleciałam do pokoju, który dzieliłam z moimi kuzynkami: Rose i Clarą, moja walizka dzięki Bogu już tam stała. Szybko ją otworzyłam i wyjęłam kosmetyki,jeansowe krótkie spodenki, miętową bluzkę na ramiączkach oraz lekki szary sweterek.Ubrałam się w wybrane rzeczy, potem pomalowałam paznokcie miętowym lakierem, zrobiłam sobie kreskę eyelinerem, poprawiłam rzęsy tuszem. Uczesałam się w wysokiego koka i szybko zbiegłam na dół. Założyłam moje czarne conversy i już miałam wychodzić gdy usłyszałam:
-Gdzieś się wybierasz?-stanęłam jak wryta, z trudem się obróciłam.
  Przede mną stał Luke-mój bo ja wiem...no powiedzmy starszy brat. Ma 17 lat i jest ode mnie i od Maxa o 2 lata starszy. Ma blond włosy przycięte lekko po bokach, taki trochę dłuższy jeżyk.
-O! Luke jak miło Cię widzieć! Coo... ty tutaj robisz? Nie to, że się nie cieszę.
-Jasne, jasne. Masz-podał mi jakąś paczkę-zobaczyłem ją jak byłem we Francji, powinna Ci się spodobać. Taki przedwczesny prezent na twoje 15 urodziny.-odpakowałam paczkę. Była tam biała bluza z kapturem zapinana z przodu. Na plecach miała czarny napis "I'm a good girl...sometimes".
-Jest śliczna!-przytuliłam go- zawsze o takiej marzyłam,  z kąd  wiedziałeś?
-Znam Cię w końcu  15 lat nie? Dobra idź zobaczyć czy dobrze w niej wyglądasz.
Natychmiast pobiegłam na górę i ubrałam bluzę. Popatrzyłam w lustro i zobaczyłam prawie 15 letnią, szczupłą blondynkę z grzywką na bok i włosami za ramiona, brązowymi oczami, ważącą zaledwie 40 kg. Jej twarz była lekko okrągła, miała delikatne rysy twarzy i mały fikuśny nosek. "Jestem dziwna"-pomyślałam i zeszłam na dół. W drzwiach stał on i gadał z Lukiem. Dzisiaj był ubrany w biały T-shirt z panoramą Londynu, skaty i czarną czapkę z daszkiem.
-Tak ogólnie to wiesz...-zawiesił się Leo gdy mnie zobaczył. Luke obrócił się.
-No,no siostra! Widzę, że dobrze wybrałem-zarumieniłam się, nie dlatego, że Luke coś tam powiedział, tylko żaden chłopak nie patrzył na mnie tak jak teraz Leon. Ocknęłam się.
-Idziemy?-zapytałam i podeszłam do niego.
-Jasne.-odpowiedział.
-Bawcie się dobrze-odpowiedział złośliwie Luke.
-Och zamknij się!-krzyknęłam, ale on zamknął już drzwi.
-To co robimy?-zapytałam po chwili.
-Pójdziemy na lody?
-Okej.-dopiero teraz zauważyłam, że jest ode mnie o pół głowy wyższy, czyli ma jakiś metr siedemdziesiąt, a ja metr sześćdziesiąt.
-Ładnie wyglądasz-powiedział po chwili.
-Dzięki. Co tam u Ciebie? Jackob już przyjechał?
-Nie. Ogólnie to Sophie jak zwykle na mnie narzeka, ja dostaję opr, a na to spotkanie prawie nie poszedłem, bo znowu na mnie naskarżyła.-roześmiałam się-A o co chodziło Lukowi? W sęsie o tej siostrze, że dobrze wybrał no wiesz.
-A, no tak dla wyjaśnienia Luke traktuje mnie i Maxa jak swoje rodzeństwo, bo zna nas od urodzenia. Pomagał mi i mojemu "kochanemu braciszkowi" jak byliśmy mali. A z tym wybieraniem to inna sprawa. Chodziło mu o tą bluzę- pokazałam Leonowi genialny napis, roześmiał się-kupił to we Francji na moje 15 urodziny, które są jutro.
-Yyy...-wyglądał jakby zapomniał, ale mi to nie przeszkadzało:)-Zaczekaj chwileczkę...-i pobiegł do domu. Chwilę później usłyszałam warkot silnika. Nagle  przede mną zatrzymał się czarny skuter. Jego reflektor świecił jak wielkie oko. Za kierownicą siedział Leon w czarnym kasku z szelmowskim uśmiechem.
-Co-to-jest?-wyduktałam. Byłam zszokowana.
-Taka urodzinowa przejażdżka.-wyciągnął do mnie rękę-No chodź!
Wsiadłam na maszynę i założyłam tym razem miętowy kask z daszkiem. Nie było z tyłu uchwytu, więc niestety musiałam chwycić go w pasie. Nie było to zbyt  konfrontowe, zarówno dla mnie jak i chyba dla niego.
-Gotowa?-zapytał.
-Chyba...-nie zdążyłam nic innego powiedzieć, bo ruszyliśmy i wiatr uderzył mnie w twarz.


Mam nadzieję,że się podobało, komentujcie. Niedługo Rozdział 2.