Jechaliśmy tak przez jakieś 15 minut. Gdy dotarliśmy na
miejsce, moim oczom ukazał się park. Wszędzie rosły drzewa wiśni, dębu, klonu.
Na betonowych uliczkach spacerowali ludzie, ptaki wesoło śpiewały.
-Po co mnie tu przywiozłeś?-zpytałam gdy się zatrzymaliśmy.
-Żeby pogadać.-zdjął kask-Jak mówiłem gdy rozmawialiśmy
przez telefon.
-Aha-również zdjęłam swoje nakrycie głowy.
-Chodź-powiedział Leo.
Poszliśmy
na obrzeża parku. Usiedliśmy pod okazałym dębem, a wokół nas panowała cisza,
nielicząc szumu jeziora, którego brzeg znajdował się niedaleko.
-To o czym chciałeś porozmawiać?-zapytałam i oparłam się o
drzewo.
-No to skomplikowane…Najpierw prywatne czy ogólne sprawy?
-Dawaj ogólne-powiedziałam i wzięłam łyka coli, którą
znalazłam w bagażniku skutera.
-Byłem tam-zakrztusiłam się.
-Co!? Kiedy? Nie zabrałeś mnie? A nasza umowa?
-Przepraszam, to było
wczoraj. Oni mają spore kłopoty.
-Kto?- wyprostowałam się.
-Wszyscy, ogólnie. Rozmawiałem z Davem.
-I co? Nic mu nie jest?
-Nie, ale połowę ludności, w tym część żołnierzy wzięli do
niewoli. Zostali zaatakowani, przez wojska Terabusa.
-Na razie nie mówmy nic Lukowi i Jackobowi. A reszta(
Penny, Rose, Lucy, Claudia, Sophie) nic o tym nie wiedzą. Nawet lepiej. Bo tak
jest nie?
-Tak potrząsnął głową.
-Ja też mam coś do tych ogólnych spraw. Ostatnio coraz mniej
panuje nad tą pewną umiejętnością. Po patrz.- upewniłam się czy nikt nie idzie.
Dla pewności pstryknęłam palcami i wokół nas pojawiła się mgła. Taka tam prosta
sztuczka. Mgła sprawia, że nikt nie będzie widział co robię.
-Wow! Jak to zrobiłaś? Ja ćwiczę to od miesięcy!
-No widzisz? Po prostu jestem mądrzejsza, zdolniejsza i
wyjątkowa. Dobra przejdźmy do rzeczy.-skierowałam rękę w stronę jeziora. Z wody
wynurzyła się bańka o średnicy około 70 cm. Ostrożnie przesuwałam ręce w naszą
stronę, a bańka powtarzała moje ruchy, niestety prze moje niekontrolowane
wybryki bańka pękła akurat gdy znajdowała się nad Leonem. Cała woda poleciała
na niego.
-Ups! Chyba troszeczkę się zmoczyłeś. Widzisz, o tym właśnie
mówiłam.
Leo miał kwaśny wyraz twarzy.
-Może przejdźmy do mojej zdolności, jest bardziej
bezpieczna.-powiedział z wymuszonym uśmiechem.
Zamknął oczy i nagle zrobił się suchy. Wiatr zaczął mocniej
wiać. Chłopak wstał, otworzył oczy i uniósł się w powietrze, chwycił mnie za
rękę. Po chwili oboje unosiliśmy się w powietrzu.
-Widzisz? Ja trochę bardziej to kontroluje.-spojrzał w górę
i wznieśliśmy się ponad drzewo. Nagle nie czułam już wiatru. Zaczęliśmy spadać.
Miałam wrażenie, że wnętrzności mi się przewracają. Wpadłam na dąb, złamałam
parę gałęzi i zaczepiłam się o jedną z nich. Leo miał więcej szczęścia. Co
prawda wylądował na ziemi, ale zdążył zaasekurować się wiatrem.
-Megan?! Gdzie jesteś?
-Że niby to jest bezpieczne i nad tym panujesz? I po co się
tak drzesz?- powiedziałam i zdołałam usiąść na gałęzi.
-Dzięki Bogu nic Ci nie jest!-powiedział i zaczął wchodzić
na drzewo.
-No bez przez przesady, nie jestem z porcelany. Byle co
(patrz upadek z 20 metrów) mnie nie zniszczy.-obejrzałam się, a Leo usiadł na
sąsiedniej gałęzi.-Oprócz paru…nastu siniaków i zadrapań nic mi nie jest. Dobra
to przejdźmy teraz do spraw prywatnych.
-Tak… Bo wiesz jesteśmy przyjaciółmi od bardzo, bardzo dawna…-spuścił
wzrok.
-No tak. I?
-Ja… Ale nie obrazisz się?
-No wal będę twarda.-zaśmiałam się.
-Bo ty jesteś dla mnie już kimś więcej niż
przyjaciółką.-wypalił.
Czułam
się… dziwnie, żaden chłopak nigdy nie powiedział mi czegoś takiego. Właściwie
nigdy chłopaka nie miałam. Nim się spostrzegłam Leon siedział tuż obok mnie.
Popatrzyłam mu głęboko w oczy..
-Przepraszam, nie powinienem był tego mówić.-chłopak spuścił
głowę i bawił się palcami ze zdenerwowania.
-Nie, nie nic się nie stało, chodzi tylko o to, że … żaden
chłopak nigdy nie powiedział mi czegoś takiego.
-Bo żaden nie zauważył jaka jesteś ładna, a to wielki błąd.-
podniósł palcem wskazującym moją brodę i spojrzał na mnie. Nasze twarze
zbliżały się coraz bardziej i bardziej. Potem nie wiem co się stało. Przestraszyłam
się.
-Leo nie powinniśmy- odsunęłam się-Przepraszam.-zeskoczyłam z
drzewa.
-Zaczekaj! Przynajmniej odwiozę cię do domu-dogonił mnie.
-Niech ci będzie-powiedziałam. Wsiadłam na skuter i założyłam
kask, on zrobił to samo. Ruszyliśmy. Oczywiście Leo był uparty i musiał zabrać
mnie na lody do małej kawiarenki. Po zjedzeniu jakże smacznego, słodkiego i
zimnego posiłku, zaczęliśmy rozmawiać o szkole, ogólnych sprawach. Nie
wracaliśmy do tematu, który narodził się w parku.(Na szczęście)
Gdy podjechaliśmy
pod dom była godzina 17:30. Zatrzymaliśmy się na parkingu przed
garażem. Zsiadłam ze skutera i podałam Leonowi kask. On chyba zauważył mój
smutek. Podszedł do mnie bardzo blisko, tak, że dzieliło nas może z pięć
centymetrów.
-Co jest?- zapytał i odgarnął mi włosy z twarzy.
-Ja…-łzy cisnęły mi się do oczu i w końcu nie wytrzymałam.
Słony płyn pociekł po moich policzkach.-Przepraszam-powiedziałam drżącym
głosem. Leo otarł łzy z moich policzków.
-Ale za co? Przecież nic nie zrobiłaś.
-Za to w parku, po prostu nie chcę, żeby nasza przyjaźń się
skończyła.
-Ale ja się nie gniewam. Uspokój się-Przytulił mnie. Mocno
go ścisnęłam. Potrzebowałam tego. Przyjacielskiego uścisku.-A przyjaciółmi
będziemy zawsze i ty dobrze o tym wiesz. To jak nic się nie stało Hm? Ej
popatrz na mnie.- podniosłam głowę.
-Tak, nic się nie stało-odsunęłam się trochę.-Dzięki za
dzisiejsze popołudnie. Było miło. Widzimy się jutro na treningu
nogi.-Pocałowałam go w policzek-Pa.
-Pa odpowiedział jak zahipnotyzowany. Uśmiechnęłam się i
poszłam w stronę domu.
Sorry, że tak późno. Komentujcie. Niedługo rozdział 3