niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 4

Na początku bardzo chciałam przeprosić, że tak późno wstawiam, ale była szkoła, nauka i te inne dupne sprawy. Postaram się wstawiać rozdziały regularnie. Być może długość rozdziału wynagrodzi czas czekania. Teraz pod tym postem mój kochany Potterheadzie i pożeraczko książek w jednej osobie, oraz inni: Proszę bardzo można mnie zhejtować za nie dotrzymanie obietnicy. No to miłego czytania! :*

            Brzdęk! Obudziłam się i byłam strasznie wkurzona, bo akurat miałam fajny sen. Wygramoliłam się z łóżka. Momentalnie zrobiło mi się zimno, bo musiałam wyjść z mojej ciepłej kołderki, a poza tym miałam na sobie tylko krótkie białe spodenki w czarne serduszka i czarny T-shirt z białym sercem. Szybko nałożyłam moje bambosze  i podeszłam do okna. Normalnie myślałam, że zabiję tego idiotę, który przerywa mi mój jakże cudownego stanu spoczynku! Jak stanę z nim face to face to go własna matka nie pozna!

-Leo?- zapytałam gdy wyjrzałam przez okno-co ty tu robisz idioto?! Jest…- podeszłam do mojej szafki nocnej, wzięłam telefon, nacisnęłam klawisz blokady, ekran zaświecił się. -…2 w nocy.-przeczytałam z ekranu mojego i peona.

-Zgadza się-wyszczerzył się w ten swój słodki sposób. W świetle księżyca jego szare burzowe oczy wyglądały jak… Dobra Meg ogarnij się! Yyych! Dlaczego jestem taka głupia? Dziewczyno zaledwie jakieś dziesięć godzin temu dałaś mu kosza, a zachwycasz się nim i jego oczami!- Ale to druga w nocy dnia 12 lipca- zaraz momencik czy on miał na sobie białą koszulę na krótki rękaw? I krawat? WTF?! Może jeszcze założy na siebie smoking.

-Co…ty kombinujesz?- zapytałam z lekkim przerażeniem.

-Nic nie mów, tylko się przebierz i zejdź na dół.- to było dziwne. Co najmniej jak nie przerażające, znałam Leona już dość długo by wiedzieć, że nie miewa on zdrowych pomysłów.

-Ok…- odwróciłam się i ku mojemu zdumieniu żadna z dziewczyn się nie obudziła. Szybko podeszłam do szafy i wyjęłam jakieś rzeczy nie widziałam jakie, bo było ciemno włożyłam je na siebie i jeszcze oczywiście moje kochane trampki, tym razem białe i nie za kostkę(bo takie miałam w walizce, a czarne były na dole, a jakbym tam zlazła to pobudziła bym wszystkich) i podeszłam do okna.-Dobra wyjdę pod warunkiem, że mnie złapiesz.- chłopak zrobił minę idioty.

-Teraz to ja się pytam co TY kombinujesz. Ale nie rób tego…-weszłam na parapet- Megan nie!-zamknęłam oczy i wystawiłam jedną, a potem druga nogę za parapet. Poczułam mocny podmuch powietrza. Moje endorfiny natychmiastowo wzrosły. Potem moje zadowolenie zmalało, bo zamiast na ziemi wylądowałam w ramionach Leona. Przeklęte moje szczęście! Gapiłam się na jego szare oczy chyba zbyt długo. Zsunęłam się zgrabnie na ziemię i stanęłam obok niego.

-Cześć, to co takiego masz ważnego mi do powiedzenia-uśmiechnęłam się , a on zrobił to samo.

-No bo tak jak wcześniej mówiłem,zanim  jak ostatnia idiotka zleciałaś z ponad 6 metrów!

-Tak no cóż bywa. Nie wiedziałam, że aż tak się o mnie martwisz.-zrobiłam oczy szczeniaczka i od razu było widać- podziałało.

-Jak już mówiłem, dzisiaj jest 12 lipca czyli- wyciągnął zza pleców wielki bukiet kwiatów. Były tam białe, czerwone, różowe róże i tulipany oraz białe stokrotki. Same łodygi były pokryte niebieską folią i związane na dole różową wstążką.-Wszystkiego najlepszego! –wręczył mi ten jakże piękną kompozycję. Nie wiedziałam co powiedzieć, bo żaden chłopak nigdy nie wręczył mi kwiatka, a co dopiero bukietu.

-Serio? Przyszedłeś i obudziłeś mnie o drugiej w nocy, żeby złożyć mi życzenia urodzinowe i wręczyć bukiet? Nie mogłeś tego zrobić jutro?-mój przyjaciel miał wymalowane na twarzy zawód i smutek- Żartuję głuptasie!-szturchnęłam go w ramię.-Nikt jeszcze nie zrobił dla mnie czegoś takiego-przytuliłam go-Dziękuję, mój ty kochany idioto- pocałowałam Leona w policzek i poczochrałam jego czuprynę.

- Ale to jeszcze nie wszystko.-Leo zrobił ten swój szelmowski uśmiech – No chodź.-wyciągnął rękę w moją stronę. Wplotłam moje palce w jego i poszliśmy w las, który był tuż za domem moich dziadków. W świetle księżyca wysokie drzewa były jeszcze bardziej tajemnicze, a nastroju dodawało huczenie sów, wycie wilków, i lekki wietrzyk. (To ostatnie mogło być wywołane, przez podniecenie Leona bądź też jego stres. Znam go dość długo, by wiedzieć, że dość szybko się ekscytuje jak i zarówno denerwuje.) Trzeba było patrzeć pod nogi, żeby nie potknąć się o korzeń.

-Słuchaj, chciałam Cię jeszcze raz przeprosić za to wczoraj w parku.-powiedziałam, by przerwać ciszę.

-Przecież nic się nie stało, już ci mówiłem, ale,  ale co ci się stało?-zapytał i lekko musnął palcami prawej ręki mój lewy policzek-Co znowu zmajstrowałaś?

-Co?-dotknęłam wskazanego miejsca trochę zabolało. Jak zwykle miała siniaka. To tacy moi super przyjaciele którzy zawsze mi towarzyszą. Tacy BFF zawsze będą przy tobie na dobre i na złe!-Aaa… nic  bo wiesz wczoraj biłyśmy się z chłopakami.- Leo wywrócił oczami, a jego wzrok mówił „No bo jakżeby inaczej oto cała Megan”.

-Ej no co? Zabrali nam klucz od pokoju, to trzeba im było go zabrać, a dobrze wiesz, że inaczej by się nie dało . A tą super cenną pamiątkę-pokazałam fioletowe coś na moim policzku-zafundował mi mój kochany braciszek Max. Zapewne wtedy, gdy na mnie nadepnął- chłopak zrobił dziwną minę dlatego opowiedziałam mu cała „bitwę” o ten jakże słynny klucz. 
                                                               * * *  
          Perspektywa Leona
muz. od * do* klik

*Nie ukrywam, że nie byłem zbytnio zdziwiony, że Megan biła się z chłopakami. Gdy chodziliśmy do młodszych klas często dla zabawy robiliśmy boxing  pomiędzy sobą. Ale  serio? Dlaczego Luke musiał atakować tylko ją, a Rose, a Clara? Życie jest do dupy.
-To co przygotowałeś na tą specjalną...-przerwała moje przemyślenia Megan, ale zacięła się, bo dotarliśmy na miejsce. Była to polanka leśna okrążona drzewami. Pośrodku niej leżał koc, a na nim kosz z przekąskami. W okół koca leżały na trawie świeczki. Każda jarzyła się jasnym światłem. Spojrzałem na moją przyjaciółkę i myślałem, że zaraz gałki oczne jej wypadną. Buzie miała cały czas otwartą.-...okazję.-powiedziała jak w transie.
-No tak, a co nie podoba się?-zapytałem. Meg rzuciła mi się na ramiona, tak, że prawie się wyrżnąłem.
-Żartujesz? Oczywiście, że mi się podoba! Po prostu kocham cię! Jesteś boski!-Pocałowała mnie w policzek i jeszcze raz przytuliła, potem od razu podbiegła usiąść na koc.
-Nie ma za co-szepnąłem, właściwie sam do siebie. " Jestem boski! to już coś" pomyślałem i do dołączyłem do niej.

-To ma być randka?-zapytała Megan grzejąc się ciepłem ognia- bo jeśli tak to trochę słabo budzić dziewczynę o drugiej w nocy i przyprowadzać na polankę z ogniskiem w lesie. To jakieś strasznie romantyczne nie jest. Bo biorąc pod uwagę wszystkie możliwości zagrożenia to za chwilę mógłby nam tu wyskoczyć jakiś wilk dzik czy coś w tym stylu. Nie to, że mi się nie podoba jest bomba serio-podniosła ręce do góry na znak obrony-tylko lepiej tego nie praktykuj jak będziesz chciał zaprosić na randkę dziewczynę swoich marzeń, bo nie wypali. No wiesz nie wszystkie dziewczyny są takie jak ja.-przysunąłem się do niej tak, że nasze ramiona się stykały(chyba tak to się pisze jak nie to sorry)
-Nie to nie jest randka tylko urodzinowe… coś-zlustrowałem ją wzrokiem od stóp do głów- Ale i tak masz orginalny strój.-zacząłem się śmiać, bo miała na sobie stare wytarte jeansowe ogrodniczki-krótkie spodenki i biały podkoszulek, białe skarpetki pod kolana na końcu z dwoma czarnymi paskami na każdej z nich no i oczywiście białe trampki. Dziewczyna popatrzyła po sobie
-Cholera! Sorry ale było ciemno i nic nie widziałam, poza tym to moje urodziny i mogę się ubrać w co chcę!-podniosła głowę do góry w geście obrażenia. Niebyt długo to trwało, bo jak zwykle jej nieziemsko  wielki żołądek kazał jej zajrzeć do kosza- Nie wierzę! Ja pierdziele! Czy to są pianki? –wzięła paczkę słodkich jak nie wiem co słodyczy  i przyglądała się im uporczywie, ja w tym czasie wziąłem dwa długie patyki i jednego podałem jej- trzymaj żarłoku.-otworzyła paczkę i szybko nabiła z trzy pianki na patyk i wystawiła nad ogień*.- Myślałam nad tym co mówiłeś w parku.-spojrzałem na nią wyczekująco i chyba zbyt bo od razu dokończyła- to o tej wojnie. Trzeba by było im pomóc nie? Więc pomyślałam, że możemy uświadomić resztę. No kim są, co potrafią itd. A potem iść na obóz szkoleniowy, do wojska i …
-Chyba zwariowałś.-Jak ona może być taka głupia? Ja mam siostrę i nie chcę jej narażać, z resztą mogę się założyć, że Luke też by na to nie pozwolił.
-Czemu?-zapytała wielce zdziwiona jakby to nie było oczywiste.
-Nie wiem jak ty, ale ja chcę przeżyć, a poza tym ja mam siostrę Meg i niechęcę jej stracić.
-Przypominam Ci, że mam rodzinę nie tylko tu, ale Will mnie potrzebuje, nas!- prawie krzyknęła, jej policzki były czerwone z wściekłości.
-Wojna to nie zabawa, to nie są nasze codzienne treningi!-powiedziałem najłagodniej jak umiałem, ale i tak wyszło jakbym krzyczał.
Dziewczyna nie wytrzymała i wstała. Pobiegła w kierunku drzewa, a ja za nią, odbiła się lekko od ziemi i szybko wspięła się na nie. To zawsze była jej mocna strona. Wspinaczka. Skuliła się i schowała głowę w kolanach, usłyszałem łkanie.
-Megan! Meg! Złaź na dół idiotko! –brak odpowiedzi- Ej ty princessa!- reakcja była natychmiastowa. „Księżniczka” skoczyła na inną gałąź i zawiesiła się na nogach jak nietoperz i przyciskając mi nóżko gardła
-Dobrze wiesz, że nienawidzę jak tak na mnie mówisz.-szepnęła mi do ucha. Chwyciłem ją za ramiona i rzuciłem na ziemię, wyrywając nóż z jej ręki.
-Jestem o tym uświadomiony, ale uwielbiam kiedy się wściekasz.- uśmiechnąłem się i postawiłem Megan na nogi.
*** 
 Perspektywa Megan
muz. od * do * klik
Nie mogłam uwierzyć w to co Leon zrobił. Jest po prostu cudowny. Podjął się obudzenia mnie, o 2:00, dał mi bukiet kwiatów to jeszcze przygotował ognisko i pianki! Niestety wszystko się zepsuło gdy zaczęłam temat wojska. Ale jak on wyskoczył z tą gadką, że musi chronić swoją rodzinkę to myślałam, że zaraz wybuchnę! Sophie ma 14, a nie 4 lata! Poza tym ja też mam rodzinę i Willa, który potrzebuje mojej pomocy. Z emocji wstałam i pobiegłam w stronę Dave’a to znaczy drzewa, ale jak byliśmy mali to postanowiliśmy, że każdy musi mieć imię (tak, to totalny idiotyzm). Wspięłam się na wyższą gałąź. Od ziemi dzieliło mnie może z 5 metrów. Leon pobiegł za mną. Skuliłam się, schowałam głowę w Kolnach i zaczęłam płakać.
-Megan, Meg no złaź idiotko!- krzyczał z ziemi. „ Nie ma mowy, nie chcę gadać z debilem , który nagle uważa się za wielkiego obrońcę rodziny”- pomyślałam i prawie to powiedziałam.- Ej ty princessa!-usłyszałam z dołu. O nie tego już za wiele! Zachowuje się różnie, ale na pewno nie jak księżniczka! Wyciągnęłam nóż, który miałam przy sobie i zleciałam na niższą gałąź zwiesiłam się na niej na nogach i nóż zatrzymał się na gardle mojego przyjaciela.
-Dobrze wiesz, że nienawidzę jak tak na mnie mówisz.-szepnęłam mu do ucha. On niespodziewanie chwycił mnie za ramiona i walnął niczym workiem treningowym o ziemię, wyrwał nóż z ręki. Poczułam ból w plecach.
-Jestem o tym uświadomiony, ale uwielbiam kiedy się wściekasz.- uśmiechnął się i równie brutalnie postawił mnie na nogi. Musiałam się odwdzięczyć więc  kopnęłam go w piszczel, on upadł na ziemię, jak już leżał to usiadłam na niego okrakiem(bez skojarzeń)  położyłam rękę Leona na jego plecach i zaczęłam ją wykręcać.
-Ał! To boli wiesz?- szarpał się.
-Doprawdy? Taki z ciebie obrońca rodziny?- wycedziłam przez zęby. Nie wiem  czemu byłam na niego taka zła, raczej tylko podświadomość to wiedziała. Puściłam go i wstałam.
-Dzięki- masował sobie nadgarstek.
-Sorry,  nie wiem co we mnie wstąpiło-potarłam swoje lewe ramię,  zawstydzona.
-No, trochę przesadziłaś-dał mi kuksańca- Ale dobra nie przyszliśmy się tu bić.- „Każda okazja jest dobra”- pomyślałam i uśmiechnęłam się pod nosem. Razem wróciliśmy do ogniska. *Mój przyjaciel podszedł do kosza piknikowego i wyjął z niego karton w którym mogłaby się zmieścić piłka koszykowa. Była owinięta w szary papier.
-Proszę, ode mnie i od całej drużyny.-wręczył mi paczkę.
-Wliczając w to Willa?- zapytałam, a on przytaknął, szybko rozwinęłam papier, otworzyłam karton i nie mogłam uwierzyć w to co tam zobaczyłam.
Na dnie leżała granatowa koszulka z białymi napisami z przodu: „DRUŻYNA 5”, natomiast z tyłu: „MADELEINE ROYAL”
-Nienawidzę, was- uśmiechnęłam się- dobrze wiecie jak nienawidzę swojego prawdziwego imienia.
-No my też cię kochamy, z resztą każdy z nas ma taką i każdy ze swoim pełnym imieniem, ale te koszulki to był pomysł Melani nie mój, to ją skrzycz.- pokręciłam głową, uśmiechając się. Wróciłam do kartonu. Był tam jeszcze sztylet w czarnej skórzanej pochwie. Wzięłam go do ręki, na srebrnej rękojeści, która była zdobiona różnymi wzorami był wygrawerowany wir wodny, klinga odbijała światło ogniska, była równie srebrna jak rękojeść. Budziła jednocześnie lęk jak i ciekawość. Zapewne był od Willa. Przypięłam sobie broń do paska od spodni. W kartonie był jeszcze plecak.
-To jest od Lucy, jest bez dna i w dodatku jak cos do niego naładujesz to rzeczy dużo stracą na wadze.
-Rany ale super!- na dnie paczki leżała czapka, wyświechtana czarna z białym logiem jankesów bejsbolówka.- Nie wierzę czy to jest twoja ukochana, wręcz święta czapka, którą zawsze, ale to zawsze chciałam ci zabrać?- nie mogłam uwierzyć, marzyłam o tej czapce, nie takiej nowej ze sklepu, ale właśnie tej, którą miał Leon.
- No dokładnie, dzisiaj są twoje 15-te urodziny, więc wygrałaś odwieczną walkę o świętą czapeczkę- zaczął klaskać.
-Ty głupku, ogarnij się! A tak serio, to jest najlepszy urodzinowy prezent, który kiedykolwiek dostałam.-Przytuliłam go, odwzajemnił uścisk. Odchyliłam się lekko i spojrzałam na jego twarz-W ogóle to zapomniałam Ci podziękować, za to wszystko. No wiesz, bukiet, ognisko, pianki i prezent.
-Czego się nie robi dla przyjaciół.- gapiłam się na jego burzowe oczy.
-Wiesz co? Cieszę się, że jesteś moim przyjacielem.- zawiesiłam swoje ręce na jego szyi.
-Ze wzajemnością-uśmiechnął się. Poczułam jak jego dłonie wędrują ku dołowi, ale na szczęście zatrzymały się na wysokości odcinka lędźwiowego. Nie podejrzewam go o pedofilię ale no… never mind.
Czoło Leona zetknęło się z moim, co mnie trochę zaniepokoiło, ale nie dałam tego po sobie poznać. Potem poczułam jego zimny nos swoim nosem. „Bo ty jesteś dla mnie już kimś więcej niż przyjaciółką” usłyszałam w głowie jego głos, powiedział to gdy siedzieliśmy na drzewie w parku, a ja wtedy się przestraszyłam.
Poczułam jak wargi Leo dotykają moich. Znowu się bałam, strach to moja największa słabość paraliżuje mnie i nie pozwala logicznie myśleć. Ale ten strach był inny, nie bałam się, że mi się coś stanie, ale, że skrzywdzę jego. Nie chciałam tego, bo go kochałam. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale każdy ma również swoje tajemnice, a moja zraniłaby go.
-Ale ty jesteś uparty- udało mi się przerwać rozpoczynający się pocałunek.- Cały czas dążysz do tego żeby mnie pocałować. Tylko po co?- uśmiechnęłam się pod nosem
- Żeby mieć satysfakcję.- powiedział z dumą.
-Satysfakcje powiadasz…, to ja ci jej nie dam- wyrwałam się z jego uścisku i zaczęłam biec wokół ogniska, a on za mną. Jest strasznie szybki, więc chwilę potem dogonił mnie. Chcąc się zatrzymać chwycił mnie jedną ręką za biodro, ale siła rozpędu przewróciła nas oboje, zaczęliśmy się tarzać po trawie śmiejąc jednocześnie.
Było nam trochę zimno więc poszłam po koc, który znalazłam w koszu. Złączyliśmy dwie kłody i Pożyliśmy się na nich. Wtuliłam się w Leosia i od razu było mi cieplej.
-Jesteś uparta wiesz?-powiedział mój miś-kaloryfer.
-No co ty?-odpowiedziałam. Pocałował mnie w czoło.
-Kocham cię-szepnął, najpewniej sam do siebie, bo nie patrzył na mnie i ledwo co to dosłyszałam. „Ja Ciebie też”- pomyślałam i oczy same mi się zamknęły, tak tylko na chwilkę.*
            Obudził mnie chłodny wietrzyk. Otworzyłam oczy i zobaczyłam niewyraźną zieloną plamę oraz wygasające ognisko. Szybko oprzytomniałam. Klepnęłam rękę, która mnie obejmowała.
-Leon obudź się! Chyba z lekka nam się przysnęło i jest już rano.

No to na tyle. Tak wiem, wiem rozdział strasznie dupny. Jak myślicie czy Meg powinna być z Leo czy nie? Komentujcie, bo to bardzo motywuje, naprawdę.
Do nn :*